Fot. Kazimierz Netka.
Rośnie przepaść technologiczna między gospodarką polską i innych krajów. To powinno nas przerażać. Przewidywania ekspertów nie są zbyt optymistyczne.
Na świecie dzieją się dziwne rzeczy. Jedno spotkanie, jedna decyzja i… gospodarka się przechyla, a „odważnikami”, ciężarkami na tej szali są Rosja, Chiny, USA. Co więc czeka Polskę? O tym na początku czerwca mówił Jeremi Mordasewicz – podczas konferencji pt. „Głos Biznesu 2018. Gospodarka, rynek pray, podatki”, zorganizowanej u Pracodawców Pomorza. Od tego czasu minęło już sporo czasu. Warto do owych rozważań wrócić, bo już można sprawdzić, co się z tych przepowiedni sprawdza lub nie spełnia. Dzięki Pracodawcom Pomorza, społeczność regionu ma prognozę dotycząca przyszłości światowej gospodarki – w jej części ważnej dla Polski.
Oddziaływanie USA
W tej chwili gospodarka światowa rozwija się bardzo ładnie, w tempie około 4 procent. Europejska nieco wolniej bo 2 procent, a Polska gospodarka zazwyczaj 2 procent szybciej niż europejska. Problem w tym, że zarówno w naszym kraju, jak i na świecie, sytuacja się zmienia.
Globalny wzrost gospodarczy jest napędzany dwoma czynnikami: innowacjami technicznymi i pogłębianiem się wymiany międzynarodowej, co pozwala, dzięki skali specjalizacji, zwiększać produktywność.
Fot. Kazimierz Netka
Jeśli działania protekcjonistyczne, które już widać, szczególnie mam na myśli działania prezydenta Trumpa, doprowadzą do zerwania więzi kooperacyjnych i świat będzie musiał rozbudować nowe więzi, to cenę zapłaci ogromną. UE, OECD, Bank Światowy biorą pod uwagę to, że jesteśmy w ważnym monecie szczytu koniunkturalnego i gospodarka będzie łagodnie zwalniała – mówił Jeremi Mordasewicz – ekspert Konfederacji Lewiatan. Gdyby zrealizował się ten niedobry scenariusz: konflikt militarny, albo silne działania protekcjonistyczne na przykład ze strony USA, to owo zwalnianie nie będzie łagodne, a może stać się gwałtowne, a my, jako Polska, nie przygotowujemy się na taki wariant.
W Polsce jest coraz gorzej z inwestycjami
Polityka rządu zakłada bardzo łagodne spowolnienie w Unii Europejskiej, co oznacza, że „ssanie” naszych produktów przez zagranicę ma się utrzymać na wysokim poziomie. Założenia UE i polskiego rządu są takie, że po 2,4 procent wzrostu w roku zeszłym, w tym roku wzrost wyniesie w UE 2,3 procent, a w przyszłym 2 procent. Moim zdaniem to jest nierealistyczne założenie, zbyt optymistyczne. Weźmy pod uwagę, że średni rozwój UE w długim okresie to jest jakiś 1,7 procent. Nie wydaje mi się, by UE była w stanie utrzymać to tempo, a już na pewno na poziomie 2,3 procent czy praktycznie bez spowolnienia wobec roku poprzedniego, gdyż są sygnały z gospodarki niemieckiej, francuskiej, w zasadzie z całej strefy euro, że mamy do czynienia z powolnym pogorszeniem koniunktury.
Nasz rząd w założeniach do budżetu na przyszły rok i w projekcji 4-letniej, przyjął, że będzie następowało łagodne spowolnienie, a w tym roku tąpnięcie, z 4.6 do 3,8 procent, a potem utrzymywać się na stałym poziomie. To założenie również uważam za zbyt optymistyczne. Trudno sobie wyobrazić, by gospodarka mogła się rozwijać, nakręcana jedynie konsumpcją. Bez inwestycji nie będzie wzrostu produktywności, a bez produktywności – wzrostu wynagrodzeń. Jeśli będzie następował wzrost wynagrodzeń bez wzrostu produktywności to pogorszymy swoją konkurencyjność, powstanie deficyt w dochodach bieżących. Polska będzie się rozwijać znacząco wolniej – powiedział Jeremi Mordasewicz. Teraz już wyraźnie widać, że rząd nie wierzy w ten znaczący wzrost inwestycji w naszym kraju. Zakłada również przyśpieszenie potencjalnego wzrostu gospodarczego i to jest ciekawe, bo rząd mówi, że w tym roku gospodarka będzie się rozwijać w tempie 3,8 procent, a moim zdaniem jeszcze szybciej; teraz naszą gospodarkę stać na tempo wzrostu 3,2 procent.
Będziemy się potykać o własne nogi; będzie nam brakowało ludzi do pracy. Wykorzystanie mocy produkcyjnych jest tak wysokie, że pojawiają się opóźnienia w realizacji kontraktów. Możliwości rozwoju w kolejnych latach były zbyt optymistycznie oceniane.
Moim zdaniem maleją szanse na utrzymanie szybkiego wzrostu w długim okresie, z trzech powodów – mówił Jeremi Mordasewicz:
1. Słabnie motywacja do pracy; z różnych badań wynika, że zmienia się hierarchia wartości Polaków; czas wolny zaczyna się liczyć coraz bardziej, a mniejszą skłonność mamy do pracy.
2. Poziom oszczędności, mimo wzrostu dochodów, nie rośnie. To jest zadziwiające: mamy poziom oszczędności w stosunku do PKB trzy razy mniejszy niż Czesi. Bez oszczędności trudno sfinansować inwestycje, a inaczej mówiąc, możemy je finansować poprzez import kapitału.
3. Inwestycje publiczne rzeczywiście pięknie rosną, ale to jest moment, kiedy wykorzystujemy środki z Unii Europejskiej, natomiast inwestycje przedsiębiorstw pozostają na bardzo niskim poziomie – jednym z najniższych w Europie wschodniej. Dlaczego Czesi inwestują o 5 punktów procentowych więcej od nas? W Polsce udział inwestycji w PKB wynosi 19 procent, a Czesi mają 24 – 25 procent.
O pracowników będzie z coraz trudniej. Sytuacja w Polsce, na tle UE, jest na razie bardzo dobra. Popatrzmy na wakaty: średnio w UE wakaty stanowią 2 procent zasobów pracujących, a w Polsce tylko 1 procent. W stosunku do Czech mamy komfortową sytuację bo u nich wakaty sięgają 4 procent, ale przyrost wakatów w Polsce jest najszybszy w UE. Bardzo szybko odczuwać będziemy brak pracowników.
Do tego mamy bardzo ograniczone możliwości ściągnięcia utalentowanych ludzi. Francuska szkoła ekonomiczna, oceniając Polskę, lokuje nasz kraj dopiero na 39. miejscu, jeśli chodzi o atrakcyjność, o przyciąganie talentów, a bez nich rady sobie nie damy. Na 119 państw w kategorii tolerancji imigrantów zajęliśmy dopiero 109 miejsce. Imigranci mają prawo się źle czuć u nas, a w związku z tym nie będą przyjeżdżać.
Mamy potencjalne rezerwy; 3,5 miliona ludzi do wykorzystania. Gdybyśmy na przykład wskaźnik zatrudnienia osób w wieku 20 – 64 lata (wskaźnik bierności zawodowej – nie są bezrobotnymi, bo nie chcą pracować lub nie mogą) podnieśli do poziomu niemieckiego, byłoby lepiej. Zmniejszenie bierności zawodowej w tej grupie dałoby dodatkowo nam 2 mln pracowników.
Około 1 mln pracowników powinniśmy uzyskać z rolnictwa Teraz jest 1,7 mln osób zatrudnionych w rolnictwie, a docelowo, powinno być tylko 1/3 tego stanu, ale potrzebujemy konsolidacji gospodarstw rolnych. Ogromne dotacje, jakie adresowane są do rolnictwa: 25 miliardów z UE, 25 mld z polskiego budżetu, osłabiają motywację do przechodzenia do innych sektorów gospodarki i opóźniają konsolidację gospodarstw rolnych. Produktywność rolnictwa jest w Polsce tragicznie niska: 1 osoba zatrudniona w rolnictwie wytwarza 20 000 złotych rocznie, a w przemyśle 110 000 zł, w usługach też około 100 000 zł. „Odessanie” ludzi z rolnictwa do innych sektorów byłoby nam bardzo potrzebne, ale zwiększające się stale dotacje do rolnictwa, spowalniają proces odchodzenia z niego.
Rząd przewiduje, że realny wzrost wynagrodzeń będzie zbliżony do wzrostu produktywności, co oznacza, że polska gospodarka nie będzie traciła konkurencji. Uważam, że tak nie będzie. Rząd zakłada, że wzrost produktywności będzie 3,5 procent rocznie, jeśli dołożymy do tego inflację 2,5 procenta, to możemy się spodziewać, że wzrost wynagrodzeń powinien być 6 procent, a obawiam się, że będzie większy; presja w firmach wskazuje, że ten wzrost wynagrodzeń będzie wyraźnie szybszy od wzrostu produktywności, a to będzie oznaczało pogorszenie konkurencyjności.
Wzrost wynagrodzeń to jedno, a wzrost kosztów pracy to coś innego – wzrost składek na ubezpieczenie społeczne i podatków. Tu niezbyt się optymistycznie rysuje sytuacja, ponieważ rząd zamierza zwiększyć zarówno opodatkowanie jak i oskładkowanie pracy, na przykład w przyszłym roku zniesienie limitu 30-krotności jeśli TK nie zakwestionuje tej decyzji Sejmu, doprowadzi do sytuacji, w której budżet uzyska około 5,5 miliarda złotych, to znaczy, że firmy będą musiały zapłacić 5,5 miliarda w postaci tych składek. To zwiększy znacznie zobowiązania państwa na przyszłość. Budżet 5,5 miliarda złotych dostanie, ale w przyszłości, w postaci zwiększonych zobowiązań. 7 czy 8 miliardów będzie musiał rocznie wypłacać dodatkowo. Do tego dochodzą jeszcze pracownicze plany kapitałowe, które są obciążeniem narastającym, bo to 5 do 15 miliardów w skali rocznej narzutów na pracę.
Najbardziej zaniepokojony jestem tym, że w Polsce prawie nie rośnie wskaźnik zatrudnienia. Mówimy o braku bezrobocia ale nie potrafimy przyciągnąć na rynek tej rzeszy biernych zawodowo, moim zdaniem między innymi poprzez osłabienie motywacji do pracy, w efekcie obniżenia wieku emerytalnego i niektórych świadczeń społecznych – mówił Jeremi Mordasewicz.
Za granicą mają super technologie, z którymi nam trudno konkurować
Co się takiego dzieje, że przedsiębiorcy nie inwestują, skoro moce produkcyjne mamy wykorzystane na rekordowym poziomie? Sytuacja finansowa firm jest niezła, a mimo to stopa inwestycji pozostaje bardzo niska, to znaczy że plan SOR – Strategia na rzecz Odpowiedzialnego Rozwoju zakładał wzrost inwestycji do 25 procent PKB, tymczasem w tej chwili mamy poziom inwestycji z sektora prywatnego od kilku lat na poziomie nie zmieniającym się, najpierw był nawet spadek, teraz wypłaszczenie, a produktywność zwiększają nie inwestycje strukturalne, tylko inwestycje w maszyny, urządzenia w firmach; w środki trwałe firmy. Dlaczego, co w waszym przypadku jeśli chodzi o nasze firmy, z którymi ja jestem związany, inwestujemy, ale z duszą na ramieniu?
Związki zarzucają nam na Radzie Dialogu Społecznego: dlaczego wy nie podnosicie wynagrodzeń; płaćcie więcej. Będziemy podnosić wynagrodzenia wraz ze wzrostem produktywności. Związki oczekują cudów. Mamy w Polsce na 1 pracownika aktywa wartości 55 000 euro, w Czechach jest 90 000, w Niemczech 190 000, średnio w Europie zachodniej ponad 200 000 euro. Są takie kraje, jak Szwecja, gdzie aktywa na 1 pracownika wynoszą 250 000 euro, czyli jest tam 5 razy tyle kapitału – wartości środków trwałych brutto na jednego pracownika – ile my mamy. To znaczy, że inne kraje mają super technologie, z którymi nam trudno konkurować i to jest ogromne niebezpieczeństwo, bo będziemy musieli postawić na mechanizację produkcji, automatyzację procesów żeby zmniejszyć koszty pracy. Sytuacja dzisiaj jest taka, że liczba robotów przemysłowych na 1000 mieszkańców w Niemczech sięga 30, w Czechach – 9, a w Polsce – 2, czyli 15 razy mniej niż w Niemczech. A w Korei – 60, czyli 30 razy więcej niż w Polsce. Jeśli nie będziemy inwestować w tych obszarach, to nie widzę impulsów wzrostowych, które by utrzymały tempo wzrostu, o których mówi rząd – podkreślił Jeremi Mordasewicz.
Nie spodziewam się zmian w tych obszarach z 3 powodów – dodał pan ekspert i wyliczał:
1. Rządzący nie przeciwstawią się oczekiwaniom społecznym.
2. Wielu polityków wierzy, że dokona trafniejszych inwestycji niż my jako przedsiębiorcy. Jest stocznia remontowa, która mogłaby wziąć w budowę prom. Ma do tego odpowiednią infrastrukturę, ale rząd postanowił odbudować stocznię szczecińską, której nie ma, ale zlecił jej budowę promu, na razie jednego, za 400 mln złotych. Nie rozumiem tego inwestowania w przedsięwzięcia, które nie mają biznesowego sensu. Teraz jest superkoniunktura na węgiel, a nasze kopalnie zamiast generować zyski i dokonywać inwestycji, wykazują straty.
3. Zbliżają się wybory, które nie sprzyjają ograniczaniu konsumpcji na rzecz wzrostu inwestycji. O takie decyzje polityczne w tym okresie jest bardzo trudno.
Badania przeprowadzone przez Akademię im. Leona Koźmińskiego w Warszawie wskazują, że wśród nas dominuje oczekiwanie państwa opiekuńczego, intensywnie ingerującego w gospodarkę. Zdecydowana większość Polaków uważa, że rząd powinien zmniejszać różnice w dochodach, tworzyć miejsca pracy, wspierać produkcję rolną, wspierać upadające przedsiębiorstwa również prywatne – takie mają Polacy oczekiwania wobec rządu, nie zastanawiając się pewnie skąd wziąć pieniądze na wspieranie przedsiębiorstw szybciej się rozwijających. Ponadto, pragniemy, by rząd oferował tanie kredyty, ulgi dla otwierających przedsiębiorstwa, ale też ma określać wysokość płac. 2/3 Polaków opowiada się za tym, żeby to rząd ustalał wysokość płac i ceny.
Rządzący działają pod presją; realizują oczekiwania społeczne; szczególnie politycy chcący pozyskać sympatie masowego wyborcy nie mają odwagi powiedzieć, że to nie jest rozsądne żądanie.
Mamy dwa podstawowe bariery: niekorzystny rynek pracy i niesprzyjające warunki do inwestowania
Fot. Kazimierz Netka
Po wykładzie Jeremiego Mordasewicza rozpoczęła się debata, w której uczestniczyli zgromadzeni na sali reprezentanci pomorskich przedsiębiorców. Do panelu dyskusyjnego pt. „Perspektywy dla przedsiębiorców”, zaproszono ekspertów i przedstawicieli firm. W panelu zasiedli: prezydent „Pracodawców Pomorza” – dr Zbigniew Canowiecki; prezes Pomorskiego Związku Pracodawców Lewiatan – Jolanta Szydłowska; ekspert Konfederacji Lewiatan – Jeremi Mordasewicz; partner w KPMG Polska – Piotr Żurowski; dyrektor ds. programów emerytalnych w Skarbiec TFI S.A. – Agnieszka Łukawska.
Moderatorem był Jeremi Mordasewicz, który zaproponował następujące zagadnienia do przedyskutowania: czy potrafimy sformułować warunki, po spełnieniu których przedsiębiorcy zaczną inwestować? Co nas skłania do utrzymywania zachowawczej postawy? Dlaczego poziom inwestycji jest w Polsce tak bardzo niski mimo tak dobrej koniunktury?
Fot. Kazimierz Netka
Wprowadzenia do tematyki debaty dokonał dr Zbigniew Canowiecki – prezydent stowarzyszenia Pracodawcy Pomorza.
– Wielokrotnie na naszych spotkaniach wskazywałem, że nasza gospodarka pracuje na dwóch silniczkach pomocniczych: na konsumpcji oraz na eksporcie – mówi prezydent Zbigniew Canowiecki. Podkreślałem, że główny silnik gospodarczy, czyli silnik proinnowacyjny i prorozwojowy nie pracuje.
Wielu przedsiębiorców w rozmowach kuluarowych podnosi sprawę braku stabilizacji prawa, braku gwarancji rozwoju swych firm. Dwa lata temu był pierwszy sygnał, gdy powiedziano, że w przypadku stwierdzenia, że jakiś pracownik firmy fałszował faktury VAT, to państwo będzie mogło zając firmę tego przedsiębiorcy – przypomniał Zbigniew Canowiecki, dodając, że przedsiębiorcy obawiają się różnego rodzaju interpretacji przepisów dotyczących VAT. Dlatego wstrzymują się z inwestycjami, bo nie wiedzą, czy warunki prorozwojowe będą spełnione.
Wielu przedsiębiorców, którzy od lat 90. ubiegłego wieku z sukcesami rozwijali swe firmy, teraz jest w okresie sukcesji – zastanawia się co zrobić ze swym majątkiem: czy go sprzedać, czy przekazać rodzinie? Jednocześnie wstrzymali rozwój swych firm. W ostatnich latach były takie okresy, że inwestycje własne przedsiębiorców były poniżej wartości odtworzeniowej firm, co już stało się groźne dla gospodarki.
Jak inni widzą perspektywy rozwoju?
Grupa kapitałowa izraelsko – australijska, wiodąca firma w branży sprzedaży jachtów luksusowych, zleciła utworzenie w Polsce budowy fabryki jachtów „pod klucz”. Chciała zatrudnić 250 osób. Następnego dnia przyszli i powiedzieli: zachowaj pan sobie zaliczkę; właściciele firmy powiedzieli: przenosimy nasz biznes do Turcji – relacjonował jeden z uczestników spotkania. Dodał, że jeśli nasz rząd nie stworzy dobrego klimatu, dobrego traktowania przedsiębiorców, to nie osiągniemy sukcesu.
Inny przypadek zniechęcania przedsiębiorców: podczas debaty na Uniwersytecie Gdańskim, reprezentant związku zawodowego powiedział, że już najwyższy czas pozbawić pracodawców prawa dzielenia zysków. Zapowiedź tego może zniechęcać przedsiębiorców do inwestowania.
– Dwa tygodnie temu otrzymaliśmy telefon reprezentanta centrali jednej z firm – wspominał 6 czerwca inny uczestnik spotkania u Pracodawców Pomorza. Powiedział, że mogliby w krótkim czasie zainstalować w Polsce 40 maszyn – obrabiarek numerycznych do produkcji wyrobów metalowych. Fabryki nie ma, na jej wybudowanie potrzebowalibyśmy 1,5 roku. Dodatkowo, do 40 maszyn eksploatowanych na 3 zmiany, potrzebowalibyśmy 120 fachowców, plus okołoprodukcyjnych, czyli razem blisko 150 osób. Nie bylibyśmy w stanie znaleźć takiej liczby osób do zatrudnienia.
Zmieniły się przepisy i organa podatkowe mogą odmówić wydania interpretacji wiążącej, jeśli widzą, że sprawa prowadzi do optymalizacji podatkowej – mówił inny uczestnik spotkania. Również w Niemczech mogą odmówić wydania takiej interpretacji, jeśli jedynym celem tej transakcji jest zniesienie ciężaru podatkowego.
Niektóre polskie przedsiębiorstwa przeszły kontrole podatkowo – skarbowe często dość agresywne. Urzędnicy wyspecjalizowali się w kwestionowaniu wiążących interpretacji wydanych wcześniej przez Ministerstwo Finansów i każą dopłacić, np. 6 milionów podatku VAT lub 14 milionów podatku dochodowego. W przypadku karuzel podatkowych, organa kontrolne uznają, że jeśli na wcześniejszym etapie obrotu gospodarczego był jakiś nieuczciwy podatnik, to również ci z ostatniego etapu są w to uwikłani, mimo że nie wiedzieli o nadużyciach.
Kazimierz Netka