Fot. Krzysztof Antoń.
Kiedy 4 marca 2020 roku media przekazały wiadomość, że w Polsce mamy już pacjenta „0”, zainfekowanego wirusem Sars-Cov-2, nikt nie przypuszczał, iż walka z chorobą nim powodowaną trwać będzie nie miesiące, a lata. Ujawniła się też pewna cykliczność jej występowania w populacji, co przypomina rozkład według krzywej Gaussa
Na początku nikt w kraju zbytnio się tym nie przejmował. Co prawda dochodziły do Polski wiadomości, że gdzieś w we włoskiej Lombardii było tyle chorych z powodu koronawirusa, że nie dla wszystkich starczyło miejsc w szpitalach. W dalekiej Brazylii koparki szykowały doły pod zbiorowe mogiły dla zmarłych z powodu Covid-19. U nas najgorsze miało dopiero nadejść.
W Polsce podjęto decyzję o lockdownie. Zamknięto szkoły, a dzieci i młodzież zaczęli uczyć się zdalnie. Pozamykano niektóre firmy, a pracownicy przeszli na homeoffice. Nie działały restauracje, hotele i różnej marki pensjonaty. Zamarły wszelkiego rodzaju przybytki kultury – od kin począwszy, a na filharmoniach skończywszy. Nie było koncertów zespołów czy pojedynczych artystów. W kościołach i na pogrzebach mogło być tylko 5 osób, nie licząc celebransów. Zlikwidowano dostęp do lasów. Swoje tragiczne dni przeżywała komunikacja publiczna. Bywało, że jadąc z tczewskich Suchostrzyg na Czyżykowo, autobus wiózł tylko jedną osobę. Trzeba było nosić maseczki, także na ulicach, ręce chronić lateksowymi rękawiczkami i zachowywać dystans społeczny. Zasada DDM była obowiązująca. Z tymi maseczkami to bywało różnie. Wielu naszych krajan nosiło je na brodzie, nie zakrywając nosa. A przecież taki choćby The Guardian, gazeta ukazująca się w Wielkiej Brytanii, zauważył, że chronią one przed zakażeniem w 53 procentach. Polacy wiedzieli swoje. Na zwrócona uwagę reagowali mówiąc coś o swobodach obywatelskich i demokracji.
Tak było na początku. Potem nastąpiło przyzwyczajenie i rozluźnienie dystansu do wspomnianej choroby, przecież w wielu przypadkach śmiertelnej. Co prawda kraj podzielono na strefy – zieloną, żółtą i czerwoną, ale polskie społeczeństwo mało się tym przejmowało. A chodziło w tym o możliwości zakażenia się wirusem.
Mateusz Morawiecki, premier, powiedział, że nie wprowadza się w kraju obostrzeń epidemicznych w związku z pandemią, bo wywołałby to protesty uliczne, a w takiej dużej grupie łatwo by było o zakażenie. Z drugiej strony, kiedy sądy i prezydent Warszawy, Rafał Trzaskowski byli przeciwni organizowaniu, co prawda z różnych powodów, Marszu Niepodległości, sprawę wziął w swoje ręce szef Urzędy do Spraw Kombatantów i Osób Represjonowanych, Jan Józef Kasprzyk. Marsz z jego inicjatywy stał się imprezą państwową, a pomysłodawca tego rozwiązania zarzucił Rafałowi Trzaskowskiemu i niezwisłym sądom brak patriotyzmu. Marsz się odbył, a na nim nikt nie zachował, no bo jak to miał zrobić, dystansu społecznego i nikt nie miał maseczki na twarzy.
Nikt też nie nosił też maseczek na meczach siatkówki i na jakiś „Sylwestrach Marzeń” w Chorzowie czy Zakopanem. I oczywiście nie było żadnej stosownej odległości między uczestnikami tych wspomnianych imprez.
A teraz coś z tczewskiego podwórka. Swego czasu miała zagrać w jednym z gdyńskich klubów muzycznych o wymyślnej nazwie Ucho, niszowa kapela rockowa muzycznych emerytów czyli Hunter. Jej lider zaprosił znaną mu skądinąd mieszkankę Tczewa, by do nich przyjechała i posłuchała w jakiej są formie. Ta, nie zważając, że miasto imprezy jest w tak zwanej strefie żółtej (to takie oznaczenie miejscowości, w której łatwo zarazić się Sars-Cov-2), a ona sama należy do grupy wysokiego ryzyka, zdecydowała się odwiedzić kolegów. Wystroiwszy się jak nastolatka na wiejską dyskotekę, a kobieta miała lat 40 z dużym plusem, dobrała sobie do towarzystwa koleżankę i obie panie pojechały do Gdyni autem tej pierwszej.
Jak zachowywały się w trakcie koncertu, kiedy koronawirus latał nad tłumem fanów ciężkiego brzmienia, można się tylko domyślać. Ciekawsze było coś innego. Nieważne czy na zaproszenie, czy z własnej inicjatywy, ale obie znalazły się w garderobie kapeli. Powitanie z jej członkami było zapewne spontaniczne i czułe. A co było potem? Uściskom, przytulaniom i obejmowaniom z muzykami w różnych konfiguracjach nie było końca, co zostało uwiecznione na fotach, które jedna z pań, mająca szczególne upodobanie do takich prezentacji z życia prywatnego, wrzuciła na Facebooka. Nikt nie przejmował się jakimiś maseczkami ani dystansem społecznym. A przecież w tej garderobie obowiązywał reżim sanitarny. Takie zachowanie to nie tylko bezmyślność, niefrasobliwość czy skrajna nieodpowiedzialność, ale totalna głupota.
Co byłoby, gdyby muzycy, choćby jeden z nich, byli, nawet bezobjawowo, zakażeni Sars-Cov-2 i zarazili nim owe melomanki brzmienia trash i heavy metalowego? Po powrocie do Tczewa mogły dalej transmitować wirusa na najbliższe otoczenie, a te na dalsze… Ilu tczewian znalazłoby się wtedy na kwarantannie?
Lęk przed nieznanym, identyfikacja poszczególnych wariantów wirusa wreszcie wynalezienie szczepionki sprawiło to wszystko razem, że pojawiła się nadzieja na opanowanie pandemii. Już w listopadzie 2020 roku na terenie tczewskiego szpitala, który zamienił się w tak zwany jednoimienny, utworzono odziały dla chorych na Covid-19. I tak 12 listopada pediatria z 25 łóżkami stała się oddziałem dla wspomnianych chorych. 15 listopada stała się nim interna z 45 łóżkami, w tym dwa respiratorowe i 19 listopada 2020 roku rehabilitacja z 60 łóżkami. To, że personel zajmujący się chorymi pracował w kombinezonach, goglach i przyłbicach jest wiadome. Nikt nie wyobraża sobie, co czuli lekarze i pielęgniarki odziani w taki ”kosmiczny skafander”. Jak bardzo było to uciążliwe dla tego, kto był w niego ubrany. Ale ochrona przed wirusem była najważniejsza. Wyliczono, że 90 proc chorych, trafiających do szpitala w Tczewie w drugim rzucie (listopad 2021 – marzec 2022) to chorzy niezaszczepieni.
Kiedy już było wiadome, skąd pojawił się wirus Sars-Cov-2, wynaleziono szczepionkę i tym sposobem zaczęto zapobiegać zachorowaniom i w dodatku doszła do tego odporność populacyjna. U tych co się zaszczepili, i u tych, co przechorowali Covid-19. A było ich w Polsce ponad 2,5 miliona, z czego prawie 150 tysięcy zmarło.
Należy się z tym liczyć, iż wirus ów będzie pojawiał się w populacji cyklicznie, tak jak choćby sezonowe zachorowania na grypę. Trzeba mieć nadzieje, że nie powstaną jego kolejne, bardziej zjadliwe mutacje, na które trudno będzie wynaleźć odpowiednie wakcyny.
Krzysztof Antoń
Proszę, czytaj również na portalu: netka.gda.pl