Fot. Krzysztof Antoń.
Jeśli wierzyć statystykom, a nie ma powodu, by nie, to 30 % Polek w tzw. kwiecie wieku posiada w swych zasobach zdjęcia, na których ich właścicielki są, albo częściowo, albo całkowicie, pozbawione odzienia
Takie informacje można znaleźć m.in. w książkowej publikacji „Zdrowie i życie seksualne Polek i Polaków w wieku 18-49 lat”. Jeżeli by to odnieść do warunków naszego miasta, to problem dotyczy co najmniej kilku tysięcy tczewianek. Jedna z nich opowiedziała nam o swojej przygodzie z następstwami jej rozbieranej sesji fotograficznej.
Na 35 urodziny męża chciałam mu ofiarować niebanalny prezent. Postanowiłam, że będzie to album z moimi aktami. Zaczęłam działać metodycznie. Przez Internet zaczęłam szukać w Trójmieście fotografkę, nie fotografa, bo facet, to facet, taką, która wykonuje akty, ale moje poszukiwania nie zakończyły się sukcesem.
Za to przypadkowo odkryłam, że w Tczewie pracuje pani fotografka, której nieobce jest uwiecznianie aktów, nie tylko kobiecych. Zadzwoniłam do niej i umówiłam się na sesję. Zostałam poinformowana dokładnie, co i jak. Żeby od razu w atelier nie rozbierać się do gołego, kupiłam w sex – shopie frywolną bieliznę.
W ustalonym dniu i godzinie zjawiłam się w atelier pani fotografki. Ujęła mnie tym, że od razu przeszłyśmy na ty. Potem zajęły się mną panie fryzjerka i wizażystka. Kiedy byłam w tym obszarze gotowa, rozebrałam się zupełnie i przebrałam w tę nowo kupioną bieliznę. Zaczęła się sesja. Najpierw były zdjęcia w tym, co miałam na sobie. Potem powoli zostałam rozbierana i ubierana w tiule, jedwabie, futro i jakieś prowokacyjnie rozchylone marynarki. Na końcu zostałam tylko w kozakach, nie mając na sobie nic ponadto. Taka zabawa, tak to określam dziś, trwała ponad półtorej godziny. Podziękowałam, ubrałam się, zapłaciłam tyle, ile pani fotografka sobie zażyczyła i wróciłam do domu.
W mojej pamięci utkwiła mi definicja, jaką podała moja mistrzyni fotografii na swojej stronie reklamującej jej warsztat pracy: „Akt to przedstawienie ludzkiej postaci w sztuce i jest jednym z najważniejszych tematów w malarstwie czy też fotografii. Tutaj skupiamy się na naszej cielesności, ukazywaniu poszczególnych partii ciała w wyrafinowany sposób”.
Jak się umawiałam, chyba po dwóch tygodniach, na mój laptop przyszła masa zdjęć, z których miałam wybrać 10. Były tak doskonałe, że w końcu wybrałam 20. Odpowiedziałam i za kilka dni pojechałam odebrać foty plus nagranie ich na płytkę. Za te dodatkowe 10 musiałam dopłacić. Zrobiłam z nich album, którym zachwycił się i nieco zdziwił mój mąż. Tu jeszcze raz muszę chylić czoła przed panią fotografką. Na komputerze tak obrobiła zdjęcia, że zlikwidowała mi bliznę, jaką mam po cięciu cesarskim, bo w ten sposób urodziłam córkę.
Tak byłam zadowolona z mojego wyczynu, że pochwaliłam się, przy piwie, moim koleżankom, a te mają mężów, chłopaków, znajomych… Ci też mają kolegów, przyjaciół… Wszyscy zapewne z „długimi językami”. Oliwy do ognia dolał jeszcze mój komentarz, który zamieściłam jako odpowiedź na post mojej pani fotografki, będący uzupełnieniem zdjęcia modelki nie bardzo ubranej. Napisałam wtedy, że to „piękne ujęcie i od razu sobie przypomniałam, jaki wycisk fizyczny mi dałaś”. I w mój świat znajomych, i nieznajomych chyba też, poszła fama, że Kaśka zrobiła sobie „pornograficzne” zdjęcia.
Po kilku dniach od tego spotkania z koleżankami zadzwonił do mnie mój dobry kolega, który powiedział, że w sieci podobno krążą moje rozebrane foty. Bardzo się przeraziłam. Wykonuję zawód jaki wykonuję, mam kontakt z ludźmi, nie jestem anonimowa w Tczewie, ale istnienie takich moich zdjęć w sieci mogłoby zostać źle odebrane w moim zawodowym środowisku. I w ogóle wśród społeczności tczewskiej. Myślałam, że może ktoś do mojego, i nie tylko mojego, komputera się włamał. Zadzwoniłam do najbliższego przyjaciela z Gdańska, który tak amatorsko zajmuje się informatyką. Ten mnie uspokoił, że nie ma takiej opcji, jak włamanie. Pozostały dwie możliwości upublicznienia moich fotek: albo zrobił to mąż mojej fotografki, co zostało wykluczone w 100 procentach, albo nasz firmowy informatyk. Bo to było tak.
Chyba z braku rozsądku przekopiowałam zdjęcia z płytki na mój służbowy laptop. Kiedy odchodziłam na urlop, komputer oddałam na przechowanie informatykowi, nie kasując zdjęć. Zresztą o nich zapomniałam. Laptop uruchamiałam hasłem, które też znał informatyk, bo on mi to instalował. Trochę podstępem, o którym nie chcę teraz mówić , sprawdziłam, że jednak nie włączał mojego laptopa i w nim nie grzebał. Zdjęcia szybko usunęłam. Tak na wszelki wypadek. Ta wiadomość o „pornograficznych” moich zdjęciach hulających w sieci to był blef i plotka wyssana z palca.
Kiedy mój przyjaciel, ten z Gdańska, był służbowo w Tczewie i wpadł do mnie na herbatę, pokazałam mu ów album ze zdjęciami. Po ich obejrzeniu powiedział: „Kasia, czego miałabyś się wstydzić? Że jesteś bardzo atrakcyjną kobietą? Że twoja naturalna nagość może się panom, i nie tylko im, podobać? Co z tego, że ewentualnie mogłyby się one pojawić w przestrzeni publicznej. To jest samo piękno”. I tym sprawił, że poczułam się dowartościowana i pełna satysfakcji.
Fakt, zdjęcia są wysmakowane, nie wulgarne czy w wyzywających pozach, co jest dalekie od „pornograficznych” prezentacji i nie mają z nią nic wspólnego. Pokazują pełen artyzm nagiego ciała. Kiedyś uprawiałam kilka dyscyplin sportowych i mam – jak to się mówi – szprychowatą sylwetkę i niezły biust. Nie jestem jakimś grubym kaszalotem z piersiami po pas.
Drogie panie, które jeszcze się wahają, by zdecydować się na rozbieraną sesję fotograficzną. Nie ma obaw. Dla was i dla waszego męża po latach będzie to niezwykła pamiątka. Jak podają statystyki 86% pań z takich zdjęć robi prezenty mężom. I wy też tak zróbcie.
Zanotował: Krzysztof Antoń
Proszę, czytaj również na portalu: netka.gda.pl