Fot. Krzysztof Antoń.
Być w Moskwie czyli ”stolicznyj ałfawit”.
Każdy, kto pamięta schyłek Związku Radzieckiego, gorbaczowskie pierestrojkę, głasnost’ czy suchyj zakon; dwa pucze z Janajewem, Jelcynem, Korżakowem i Lebiediem w tle; kryzys finansowy sprzed 10 lat, kiedy ludzie potracili mnóstwo pieniędzy, a w sklepach, nawet moskiewskich, brakowało cukru i masła (wódka była); patrząc na obecny obraz stolicy, trudno pojąć, że miały miejsce tak ekstremalne sytuacje i zdarzenia.
Dzisiejsza Moskwa to metropolia klasy światowej. Kto nie wierzy, niech jedzie tam i się naocznie o tym przekona.
Fot. Krzysztof Antoń
Dla przedstawienia wizerunku tego miasta, warto przytoczyć kilka przykładów, podając jakby swoisty alfabet miejsc wartych odwiedzenia i obejrzenia. Bo stolica Federacji Rosyjskiej to nie tylko Kreml, Plac Czerwony, sobór Wasyla Błogosławionego i mauzoleum Lenina. To także
Arbat, który jest najbardziej znanym deptakiem Moskwy. Nie ma już tam mojej ulubionej kawiarni Italia, gdzie poznałem Bułata Okudżawę, za to w innej, podobnej, w San Marco podają świetną kawę po wiedeńsku, z dużą czapą bitej śmietany. Arbat to magiczny trakt, na którym można spotkać dobrych ulicznych muzyków, prezentujących swoją maestrię; i artystów malarzy, często na poczekaniu wykonujących portrety chętnym. Nad tym wszystkim unoszą się duchy Puszkina (jego dom pod numerem 53 to dziś muzeum) i Okudżawy, który opisywał niezwykłość tego miejsca w wielu swoich utworach, także, a może przede wszystkim, tych śpiewanych. Stoi zatem tu i jego pomnik. Jest też „pamiatnik” Aleksandra Sergiejewicza z żoną dłuta Ceretelego (tego od rzeźbiarskiego koszmarka przedstawiającego cara Piotra Wielkiego). Arbat zawsze pełen jest spacerowiczów, którzy nieśpiesznie przemierzają te 2 kilometry. Zaskakującym bywa pewne zjawisko: grupy po cztery, pięć przechadzających się, jakby szukających swoich drugich połówek, ”krasawic”. A – „parni” jak na lekarstwo. Dlaczego tak się dzieje? Moja młoda przyjaciółka, Ukrainka z rosyjskim paszportem, tak to wyjaśniła: wśród 10 kawalerów 5 to alkoholicy, 2 narkomani, 1 gej, 1 zajęty przez dziewczynę i 1 już „w brakie”, bo musiał, gdyż czekało go ojcostwo.
Cafe – kawiarnie, kafeterie , kafejki. Ostatnimi czasy Rosjanie bardzo rozsmakowali się w kawie. W dobrych sklepach można dostać zawrotu głowy od liczby jej gatunków i postaci -w ziarnkach, mielona, rozpuszczalna, aromatyzowana… (Nie znaczy to, że zupełnie zrezygnowali z historycznie związanym z tym krajem herbaty.) Nie ma kłopotu ze znalezieniem miejsca, gdzie można się nią delektować. Najsmaczniejszą piłem w Kitaj Gorodzie (tu jedna kelnerka zbiera zamówienie, druga przynosi kawę, trzecia kasuje. A wszystkie urodziwe, jakby właśnie wyrwały się na chwilę wyborów miss albo z wybiegu pokazu mody) i Margericie (espresso 17 zł, trzy rodzaje cukru) w Patriarszych Prudach o czym dalej. A w ogóle kawa bywa przyrządzana na wiele sposobów – jest espresso (z obowiązkową szklaneczką zimnej wody z kostkami lodu), amerykańska, cappuccino, cafe latte, macchiatto (oczywiście trójwarstwowe), po irlandzku, z czekoladą… I tak można by wymieniać dalej.
Fot. Krzysztof Antoń
Cerkwie. Większość cerkwi wróciła do swojego pierwotnego przeznaczenia czyli celów sakralnych. (Jednym z wyjątków jest sobór Wasyla Błogosławionego).Przedtem były w nich muzea (i wyszło to prawosławnym kościołom na dobre), ale także magazyny oraz… zakłady pracy. Kopuły wież są zazwyczaj złocone. Cały ich kompleks znajduje się na dziedzińcu Kremla (wejście 30 zł). Nad miastem góruje cerkiew Chrystusa Zbawiciela, monumentalna, we wnętrzu tak zdobiona, że człowiek popada w dziwny stan zachwytu. To jedna feeria barw i „kapiące” z zewsząd złoto. Została ona zbudowana na miejscu zburzonej na rozkaz Stalina, a odtworzona przy wydatnym patronacie Borysa Jelcyna i mera Moskwy Jurija Łużkowa. Pierwsze
Cmentarze powstawały przy cerkwiach lub monastyrach. Tak jest też teraz w niektórych przypadkach. Na przykład cmentarze Doński czy Nowodziewiczy są usytuowane obok klasztorów o tych samych nazwach. Spoczywają na tym drugim zasłużeni dla Rosji, potem dla ZSRR, potem znów dla Rosji artyści – pisarze, malarze, aktorzy, kompozytorzy, śpiewacy; politycy, naukowcy… Jest tu monumentalny grób Jelcyna, skromny Chruszczowa i niezwykły w formie Raisy Gorbaczowej. Inna nekropolia, cmentarz Wagańkowski, to miejsce pochówku Włodzimierza Wysockiego. Mały kamyczek do ogródka merostwa stolicy: pamiątkowa tablica na domu, w którym mieszkał Wołodia do śmierci, cała okryta jest bluszczem, jakby wstydzono się tego, iż taki artysta tu spędził ostatnie lata swojego życia. Dom znajduje się przy ulicy Małej Gruzińskiej, vis a vis polskiego kościoła pod wezwaniem Niepokalanego Poczęcia NMP.
Fot. Krzysztof Antoń
Chyba najczęściej przywożonym suwenirem z Rosji (poza wybranymi spirytualiami) są
Matrioszki, czyli drewniana baba w babie. Teraz oprócz klasycznych bywają uwspółcześnione z Miedwiediewem i Putinem (na jednej części występują razem, by nie urazić żadnego, który ważniejszy). Zagłębiając się dalej wyjmujemy Jelcyna, Gorbaczowa… Na końcu maleńkiego Lenina. Jest nawet wersja z Beatlesami. Najdroższe bywają w Centrum, ale na przykład na peryferiach, choćby na Worobiowych Wzgórzach czy Pokłonnoj Gorie, można się targować i w cenie jednej kupić dwie baby. A sprzedawca odbije sobie tę stratę, dyktując przybyszowi z prawdziwego Zachodu cenę dwa razy wyższą. Uwaga – pertraktować trzeba dobrym rosyjskim, mocno gestykulując.
Komunikacja. Królem środków komunikacji jest metro czyli metropoliten imienia Lenina, o czym przypominają popiersia, portrety czy ścienne mozaiki na każdej stacji. A niektóre z nich to prawdziwe dzieła sztuki socrealistycznej na przykład stacja Nowosłobodska czy Plac Rewolucji. Linie ułożone są w kształcie gwiazdy z połączonymi ramionami przez okrąg tak, że spina ten układ poszczególne dzielnice Moskwy. Tramwaj, autobus i trolejbus też są popularne. Bilet kosztuje tyle co metro (3 zł). Ma wielkość karty kredytowej i dopiero po jego skasowaniu, otwiera się bramka umożliwiająca wejście do pojazdu.
Osobny temat to prywatne samochody (dobre zachodnie marki obowiązkowo w ciemnych kolorach). Tam gdzie jest mniej pojazdów, a jezdnia ma 6 pasów (Prospekt Lenina, także Leningradzki czy Sadowoje Kolco), jeżdżą prędkością ”ile fabryka dała”. W węższych, zatłoczonych ulicach jadą wolniej i bardzo ryzykancko. Klakson jest na porządku dziennym. Jak w krajach arabskich. Takie są prawa „probki” (korka). Taksówki są relatywnie drogie, ale te działające w korporacjach. O połowę taniej można dojechać taxi nie rejestrowaną (kierowca nie płaci podatku). Przejazd przez pół Moskwy to wydatek rzędu 100 zł. Ryzyko? – istnieją przecież łapówki, a GAI (Gosudarstwiennaja Awtomobilnaja Inspekcija) też chce jakoś żyć. I na koniec o mikrobusach, zwanych tu „marszrutkami”. Przejazd nimi kosztuje też 3 złote. Zatrzymują się na machniecie ręką. Stają zaś tam, gdzie pasażer chce wysiąść. Mają swoje numery, np. 288 M, a poruszają się wahadłowo po wyznaczonej trasie. Ciekawostka: kierowca choć powinien wydawać bilety, tego nie robi. I taka jest ta stołeczna komunikacja.
Ludzie – mili, serdeczni, otwarci. W niektórych okolicznościach wylewni zwłaszcza wobec obcokrajowców biegle mówiących w ich języku. Na ulicach idą, jakby wiecznie się gdzieś śpieszyli. Jeśli ktoś porusza się powoli (a tych prawie nie ma, chyba że na Arbacie – patrz wyżej) to turysta albo emeryt. Ubierają się bardzo szaro; wyjątek stanowią młode dziewczęta. Te wyglądają jakby projektowali im odzienie najlepsi światowi designerzy. Choćby rosyjscy – Judaszkin czy Zajcew. Ale jako państwo są zupełnie nieprzewidywalni. Ten pokutujący w nich fatalizm, zwalanie wszystko na „sud’bu”. Powoli, jak mówią, wstają z kolan. I pewne jest, że się z nich podniosą.
Ochotnyj Riad to nie tylko nazwa stacji metra ,ale bardzo nietypowa galeria handlowa. Budowana na Placu Maneżowym przez kilka dobrych lat. Teraz jest wizytówką kupieckiej Moskwy. Zupełnie zdegradował do roli podrzędnego butikowego centrum GUM (Gławnyj Uniwersalnyj Magazin), który znajduje się całkiem blisko owego zachodniego „wynalazku”. W Ochotnym Riadzie (dwie kondygnacje pod powierzchnią) są stoiska wszystkich liczących się firm światowych: odzieżowych, obuwniczych ,kaletniczych, perfumeryjnych i innych. Można tu i dobrze zjeść. Nawet oryginalnie przyrządzane japońskie sushi. Niezła klimatyzacja i tłumy o każdej porze dnia. Dużo młodych ludzi, którzy bardziej oglądają niż kupują. Bo ceny oferowanych towarów są zaporowe dla przeciętnego moskwianina. Ale nabywcy muszą być, skoro żaden handlowiec swego stoiska nie zamknął.
Fot. Krzysztof Antoń
Patriartsze Prudy – kiedyś były tu trzy stawy, z których ryby trafiały na carski stół. Dziś jest to prostokątny zbiornik wodny otoczony lipowymi alejkami. Na ławeczkach siedzą weterani pracy. Zazwyczaj. To tu Bułhakow (jego grób znajduje się na cmentarzu Nowodziewiczym) umieścił część akcji „Mistrza i Małgorzaty.” Tutaj Woland przysiadał się do ludzi wciągając ich w rozmowę, a Berlioz rozprawiał z Iwanem o nieistnieniu Chrystusa. W tym miniparku znajduje się świetna kawiarnia o nazwie – jakżeby inaczej Margerita (Małgorzata) – patrz Cafe. I w której szatniarz podaje wierzchnie okrycia klientów lokalu i ich w nie ubiera. To też jest nowa Rosja.
Chcąc zakosztować dobrej mącznej kuchni należy odwiedzić „pirożnoją” czyli
Pierogarnię. Wybór potraw niemały, tak jak i farsz czym są pierożki nadziane. Przeważa mięso z kurczaka, grzyby, ryby, kapusta i kasze. Ale jak to wszystko jest przyprawione – palce lizać. Co w menu? Bliny, blincziki, gałuszki, pielmieni, wareniki, oładki, kurniki, pierogi, kulebiaki, kulicze, rastiegaje, krężele, watruszki, soczni, sneżki, zawituszki, pyszki… I co z tego wybrać? – o to jest pytanie.
Żeby obraz stolicy Federacji Rosyjskiej nie był tak idylliczny, musi być i łyżka dziegciu. Są trzy problemy, z którymi Merostwo miasta nie może sobie poradzić: „bomżi” (bezdomni), „bezprizornyje” (dzieci żyjące – dosłownie – na ulicach) oraz watahy zdziczałych psów atakujące przechodniów zwłaszcza w dzielnicach peryferyjnych. I czarni. Tak Rosjanie określają obywateli republik leżących na Kaukazie.
O Moskwie można by napisać książkę, ale portal to nie bedeker i miejsca jest w nim tyle, ile jest. Tworząc ten „alfabet” wybrałem na chybił trafił z zapisków tylko kilka haseł które być może wzbudzą zainteresowanie go czytających. A poza tym chciałem tę Rosję, poprzez spojrzenie na Moskwę, trochę przybliżyć i rozjaśnić. Czy to mi się udało do końca, nie jestem pewien.
Krzysztof Antoń